Od razu uprzedzam - to nie będzie typowy wpis z instrukcjami na szycie sukienki!
Zamiast tego opowiem Wam o tym:
Zamiast tego opowiem Wam o tym:
- dlaczego podczas szycia skakało mi ciśnienie niczym dzieciaki na trampolinach,
- po kiego grzyba była mi potrzebna ta sukienka, ale przede wszystkim dowiecie się
- z jakiego powodu - pomimo wielu problemów - sukienkę MUSIAŁAM uszyć sama zamiast kupić sklepowego gotowca.
Weselna stylizacja - w uszytej kiecce i przerobionych butach! |
Misja "SUKIENKA" zaczęła się już w styczniu, gdy z całej rodziny poświąteczne stresy po bieganiu za karpiem na wigilijny stół. ;)
A tak na poważnie - wtedy można było na spokojnie zacząć myśleć o rychłym ślubie mojej starszej siostry. Tym bardziej, że został przełożony na... wcześniejszy termin, przez co na poszukiwania potencjalnej kiecki na wesele miałam już tylko 5 miesięcy. Niby brzmi to dużo, ale okazało się, że w praktyce to NIE JEST dużo czasu.
Z uszyciem górnej części sukienki poszło łatwo. |
W styczniu był studniówkowy szał, dzięki czemu w sklepach pojawiło się więcej ciekawych kreacji. No, przynajmniej tak myślałam i kilka ładnych modeli wpadło mi już w tamtym momencie w oko. Ale wiecie co? Sukienki szyte na dziewczyny z talią węższą niż u osy i z korpusem dłuższym niż ustawa przewiduje nie będą leżeć dobrze na niskiej, drobnej osobie...
I tak styczeń poszedł w...!
Luty nie był lepszy, bo nawet na wyprzedażach nie znalazłam nic, co chociaż mogłabym trochę przerobić, żeby pasowało na moje gabaryty. Ponadto myślałam, że w pracy oczadzieję (nie polecam nikomu pracy z gorączką, bólami stawów i głosem, który nieoczekiwanie znika podczas rozmowy z klientami - ale tak bywa jak brakuje ludzi do pracy, brr!).
W trakcie obszywania brzegów pach. |
Marzec zleciał jak z bicza strzelił!
Był to też czas głosowania na Szyciowy Blog Roku 2016, także w tamtym momencie myślami byłam gdzie indziej. ;) To chyba w tamtym czasie mój chłopak sam zaproponował, że możemy pojechać do słynnego Factory w Luboniu i może tam coś znajdę. I rzeczywiście, spodobało mi się tam kilka sukienek, przymierzyłam je i... każda okazała się w jakimś miejscu za duża. Nawet te w rozmiarach XS. Żeby nie było, że wracamy z niczym, to chociaż skarpetki sobie kupiłam. ;)
Był to też czas głosowania na Szyciowy Blog Roku 2016, także w tamtym momencie myślami byłam gdzie indziej. ;) To chyba w tamtym czasie mój chłopak sam zaproponował, że możemy pojechać do słynnego Factory w Luboniu i może tam coś znajdę. I rzeczywiście, spodobało mi się tam kilka sukienek, przymierzyłam je i... każda okazała się w jakimś miejscu za duża. Nawet te w rozmiarach XS. Żeby nie było, że wracamy z niczym, to chociaż skarpetki sobie kupiłam. ;)
W kwietniu wróciłam do poszukiwań sukienki - przeglądałam mnóstwo stron sklepów internetowych, łaziłam po pracy po galeriach, mniejszych sklepikach z odzieżą (a nuż-widelec znalazłabym w takim mniejszym sklepie coś unikatowego i ładnie dopasowanego...).
A tak wycinałam dół sukienki - ten jasny materiał w kwiaty to kiecka sprzed 2 lat. Świetnie nadała się jako model do przekopiowania i zmodyfikowania, oczywiście po dodaniu centymetrów tu i ówdzie. ;) |
I tak jak się skończył kwiecień - zaczęła się istna MAJOWA GORĄCZKA!
- musiałam uszyć dla siostry nietypowy prezent na wieczór panieński (powstał dosłownie w ostatniej chwili, ale o tym będzie osobna historia na wesoło :),
- musiałam pomyśleć nad prezentem dla przyszłej Pary Młodej - w tym pomogła mi Qrkoko i jej tutoriale (dokładniej TEN). Czyli pomysł był z głowy, ale pozostała kilkunastogodzinna praca przy wykonywaniu prezentu,
- co chwilę była okazja do imprezowania w gronie rodzinnym czy ze znajomymi - a uwierzcie, że nie ma to jak odreagować stresy podczas śmieszkowania w gronie pozytywnych osób.
- Jednak dalej wisiała nade mną ta nieszczęsna sukienka! Najgorsze było to, że nawet nie miałam w szafie nic w razie wu, co mogłabym założyć "awaryjnie" gdybym nic nie znalazła.
I tak, w ostatni poniedziałek przed weselem siostry, mama wyciągnęła mnie z domu siłą na ostatnie poszukiwanie sukienki. Gdy powiedziałam jej, że przecież muszę sobie coś uszyć, bo nigdzie nic na siebie znaleźć nie mogę to usłyszałam "Przecież już z tym nie zdążysz! Teraz tylko coś kupić możesz, bo niby kiedy chcesz to uszyć?!" .
No i poszłam...
I po kilku godzinach chodzenia, kilkunastu odwiedzonych sklepach - mniejszych i większych - oraz po dziesiątkach przymierzonych sukienek moja mama w końcu zrozumiała (i osobiście się przekonała), że za ch...iny nic dla mnie nie znajdziemy.
Wszędzie, w każdym niemal sklepie, widziałyśmy bardzo podobne, o ile nawet nie identyczne sukienki - pomimo zapewnień sprzedawczyń, że "te sukienki w szwalni szyją tylko dla naszego sklepu, nigdzie indziej nie miały panie prawa widzieć identycznych, ha!".
Serio, w przed-przedostatnim odwiedzonym przez nas sklepie jedna babka strasznie się rzucała, gdy po pokazaniu mi pewnej sukienki powiedziałam, że już taką samą przymierzałam w jednym sklepie. I uwierzcie - TO BYŁA TA SAMA sukienka. Miała identyczny krój, materiał, podszewkę, nawet metkę oraz doszyty metalowy znaczek od producenta. Seriously, tylko dla tego jednego małego salonu szwalnia szyje sukienki, które można kupić również w innych miejscach??? Coś ewidentnie się nie zgadzało!
O, albo sukienka z jedwabiu - gdy usłyszałam z czego jest uszyta myślałam, że to będzie istne cudo, mój przyszły ideał!
Po chwili marzenia legły w gruzach... Jedwab okazał się niemiłosiernie i niewygodnie sztywny, na plecach był krzywo wszyty zamek, całość robiona na straszliwie wysoką osobę z długim korpusem (przez co ja w niej tonęłam, w złym miejscu wypadała talia i sukienka - mimo że za duża - to nie mogłam w niej swobodnie oddychać przez jej nacisk w nieodpowiednim miejscu), krzywo zszyta górna część sukienki z jej rozkloszowanym dołem, za wielka w biuście... Nie mam wielkich cycków, ale najmniejsze też nie są, jednak do tej kiecki zmieściłabym w biuście wszystkie swoje skarpetki (nawet te z Elmo i Ciasteczkowym Potworem), a i tak zostałoby tam nieco luzu.
A cena? Jak z kosmosu!
I ok, cenę ze względu na użyty jedwab byłam w stanie zrozumieć. Lecz tak ekskluzywny materiał został w taki sposób oszpecony przez te krzywe przeszycia - nosz jasny gwint, czy w szwalni wiedzieli ile jedwabników na to poszło?!? :(
Kryty zamek - po wszyciu. Ucieka nieco na prawą stronę i mógłby być bardziej skryty. |
Po tych nieudanych poszukiwaniach odwiedziłyśmy z mamą kolejne sklepy, gdzie małych rozmiarów wcale nie było i ostatecznie poleciałam po materiał do pasmanterii (uwielbiany przeze mnie Bławatek na u.Dąbrowskiego - jak będziecie w Poznaniu to musicie tam wpaść! Koniecznie :).
Znalazłam odpowiedni materiał, który delikatnie się naciągał (jupi, jak się objem to się rozciągnie!) i kolor też bardzo mi się spodobał.
Chciałam mieć sukienkę u góry dopasowaną, z rozkloszowanym dołem - na weselach, ślubach itp. dużo tańczę i świruję, więc luźny dół był warunkiem koniecznym! No i podoba mi się jak mi dyrda lata w tańcu, ha! ;)
Widziałam, że na belce został już ostatek tego materiału. Chciałam kupić 2 metry, żeby mieć jakiś zapas w razie niepowodzeń, ale wiecie co się stało?!
Okazało się, że materiału będzie niemalże na styk, bo 1,5 metra (belka ma ok. 1,5 metra szerokości, co daje już jakieś pole manewru, jednak w tamtym momencie zatrzęsłam portkami ze strachu).
Udało się! Sukienka w całości uszyta! |
Kupiłam to co zostało, zapłaciłam ok. 45-46 zł, po czym mama która w dalszym ciągu mi towarzyszyła stwierdziła, że KONIECZNIE muszę wszyć w sukienkę kryty zamek, bo jeśli uszyję kieckę z dzianiny na mojej Silverce (tak dokładniej SilverCrest, ale jakaś pieszczotliwa nazwa musi być) i będę ją musiała zakładać przez głowę, to polecą wszystkie szwy...
Dla świętego spokoju poszłam za jej radą (czego później baaardzo żałowałam) i po powrocie do domu od razu zabrałam się do działania.
Dolna krawędź sukienki |
Na wzór wzięłam sukienkę kupioną 2 lata wcześniej - przymierzyłam ją, żeby zobaczyć jak leży i gdzie ewentualnie mogłabym zmienić wykrój i wymiary, żeby nowo uszyta kiecka dobrze leżała.
Okazało się, że przez ostatnie kilka miesięcy nieźle mi się przytyło i musiałam dodać dodatkowe centymetry praktycznie WSZĘDZIE.
Ostatecznie stwierdziłam też, że zrobię w sukience dekolt i na plecach (na wzór starej), i na przodzie (coby troszkę cycka pokazać ;).
Wzięłam pod uwagę fakt, że czeka mnie wszycie na plecach krytego zamka, więc doliczyłam tam parę bonusowych centymetrów.
Kryty zamek |
Wycięłam wszystkie części w materiale i wzięłam się do zszycia górnej części sukienki.
Poszło BARDZO łatwo! Chyba aż za łatwo, bo z kolei - przez nieszczęsny kryty zamek - miałam ogromne problemy z połączeniem góry sukienki z jej dolną, rozkloszowaną częścią.
Nie obyło się bez prucia, na trzeci dzień szycia, już na przedostatnim etapie, aż się poryczałam (ty zamku cholerny!). Po tym jak puściły emocje poszło nieco lepiej i zaczęłam w pełni logicznie myśleć, a tym samym i szyć z rozwagą!
Udało mi się też w nie tak męczący psychicznie i nawet ładny sposób obszyć krawędzie przy pachach. Bałam się, że po obszyciu brzegów materiał będzie się źle układać na biuście i odstawać przy rękach (nie robiłam zakładek, zaszewek itp., już nie miałam do tego głowy). Cudownie jednak udało mi się obszyć to tak, że nic nie odstaje, nic podczas noszenia sukienki mnie nie uwiera, ładnie to wygląda i z tego w tym uszytku cieszę się najbardziej!
Przód sukienki - widać obszycie krawędzi przy pachach i dekolcie. |
Tylko ten kryty zamek nie chce mi odpuścić. Szczerze mówiąc, to był mój pierwszy kryty zamek wszywany w ubranie - wcześniej testowałam taki suwak m.in. w poduszce i kosmetyczce i odnoszę wrażenie, że wtedy poszło mi to lepiej.
Również dekolt z przodu (głównie w najgłębszym miejscu) jest krzywo obszyty - trochę z tym improwizowałam i wyszło jak wyszło.
Zdobienie sukienki - bo delikatny błysk to jest to! |
Po skończeniu z szyciem stwierdziłam, że sukienka jest w porządku, jednak czegoś mi w niej brakowało.
Przypomniało mi się o złotej farbie do tkanin, którą kupiłam w styczniu i nie miałam wcześniej okazji, żeby ją wypróbować. Uznałam to za idealny moment i po testach sprawdzających wygląd farbki na próbnym ścinku zaczęłam delikatnie ozdabiać sukienkę.
Tył gotowej kiecy :) |
I to właśnie w tamtym momencie poczułam przypływ twórczego geniuszu!
Powyżej jeszcze na płaskich butach... |
Miałyście/mieliście tak kiedyś, że w pewnym nieoczekiwanym momencie przychodziło Wam do głowy kilka czy nawet kilkanaście świetnych pomysłów NARAZ?! Super uczucie, tylko ciężko nadążyć za własnymi myślami i ich zapisywaniem. :)
Chciałam zrobić WSZYSTKO OD RAZU, ale byłam wymęczona, niedospana, w dodatku była godzina 2:00 -3:00 w nocy i czułam uciekającą z ciała energię. Udało mi się jeszcze przerobić pewne buty, które - po przemalowaniu - idealnie skomponowały się ze zdobieniami na sukience!
...a tu już w obcasach, ha! :) |
Co by nie było, całościowo sukienkę uznaję jako taki przełomowy projekt w moim szyciu. :)
W końcu to nie przeróbka lumpowego ciuszka ani odzież na co dzień, to już kreacja na wyjście do ludzi! I powiem Wam, że sukienka świetnie się sprawdziła - zarówno do tańca, jak i... do weselnego obżarstwa! :) Nie umknął mi dewolaj z pierwszymi w sezonie młodymi pyrkami, wuchta surówek i sałatek z pyszną fetą, weselny tort ani nawet lodowe desery (które wciągnęłam dwa, bo nieco podwędziłam bratu). Po prostu było pysznie, tanecznie i wesoło! ;)
Wracając na koniec do tematu zakupów:
Zawsze byłam wymagająca jeśli chodzi o kupno ubrań, butów i innych dodatków (dzięki Mamo, zostało mi to po chodzeniu z Tobą na zakupy w dzieciństwie! ;). Nie uważam tego jednak za wadę.
...do czasu, gdy NA SZYBKO potrzebuję czegoś nowego.
W pospolitych sieciówkach od dłuższego czasu nie znajduję już nic dla siebie (wyjątkiem są gacie w śmieszne wzorki albo skarpetki). Po sklepach chodzę rzadko, a jeśli już to robię to głównie po to, żeby podpatrzeć co jest aktualnie modne i na topie. Czasem spodoba mi się jakiś krój czy motyw na bluzie/t-shircie i - jeśli mam czas - to próbuję to odtworzyć w domu (np. malując własnoręcznie zabawny napis, wzorek lub szyjąc coś podobnego, ale już w MOIM niestandardowym rozmiarze).
I Adzik zadowolony! |
Trudno jest mi też zapłacić miliony monet za coś, co wykonane jest ze słabego gatunkowo materiału, nadruk jest złej jakości (przez co nawet w niskiej temperaturze czy podczas ręcznego prania szybko straci kolor i zacznie się "osypywać") lub ubrania są krzywo i niewymiarowo uszyte.
W dodatku sporo sieciówek (jeśli nie wszystkie?) sprowadzają swoje ciuchy i w ogóle cały swój asortyment za grosze z Chin. A kto tak naprawdę zajmuje się wykonaniem tych ciuchów?
O ile poszczególne części bluzki czy spodni wycinane są maszynowo w ilości masowej, to zszywanie wszystkiego do kupy leży w maszynach i rękach zarobionych po uszy i nisko opłacanych pracowników, którzy niekoniecznie są pełnoletni...
O ile poszczególne części bluzki czy spodni wycinane są maszynowo w ilości masowej, to zszywanie wszystkiego do kupy leży w maszynach i rękach zarobionych po uszy i nisko opłacanych pracowników, którzy niekoniecznie są pełnoletni...
Pomyślcie o tym podczas kolejnych zakupów w galerii, gdy wpadnie Wam w ręce w okazyjnej cenie śliczna bluzka czy spódniczka w modnym odcieniu, a na metce przeczytacie
"MADE IN CHINA/ BANGLADESZ/ TURKEY".
PS Na rozładowanie emocji (i pewnie przed nadciągającą w komentarzach tu bądź na fejsbuszku gównoburzą odnośnie jakości sieciówkowych rzeczy sprowadzanych z Azji) zostawiam Was z Abelardem Gizą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz